sobota, 9 marca 2013

Bądźmy głupsi

Już ostatni sondaż Biblioteki Narodowej wykazał rzecz zatrważającą, a tymczasem okazuje się, że może być gorzej. Jak zwykle, ilekroć człowiek pomyśli, że dosięgnął dna i niżej nie upadnie, ktoś niespodziewanie puka od dołu. Procent nieczytających Polaków wzrósł o niemalże pięć punktów. Z 56 na 61 procent. Jest się czym załamywać? Oczywiście, że tak.

Potrafię zrozumieć, że są ludzie, którzy naprawdę nie przepadają za czytaniem książek. Dla wielu osób czytelnictwo to forma hobby. Dlaczego więc mielibyśmy zabraniać nie-czytelnikom posiadania innych zainteresowań? W końcu nikt nie bije na alarm, że są tacy, którzy na przykład nie oglądają filmów albo nie słuchają muzyki.

Wydaje mi się jednak, że problem częściowo wynika z najpowszechniejszego grzechu ludzkości. Lenistwa. W sferze umysłowej, oczywiście. Znacznie łatwiej wejść na twarzoksiążkę i poczytać statusy znajomych, zamiast sięgnąć po jakąkolwiek książkę prawdziwą. Książka wymaga przecież skupienia uwagi. Raczej ciężko ją zescrollować, kiedy dany fragment uznamy za nieciekawy lub niepotrzebny. Żeby książkę zrozumieć, trzeba przeczytać ją od deski do deski, względnie uczciwie i bez przeskakiwania akapitów (a przynajmniej nie zbyt wielu; omijanie opisów Orzeszkowej lub półstronnicowych wywodów Żeromskiego o spadających liściach wybaczyłabym każdemu). Tempo współczesnego życia przyzwyczaiło nas do ciągłego biegania z punktu A do B. Ten sam proces zachodzi w sposobie myślenia i przetwarzania docierających do nas danych o świecie. Nie potrafimy już myśleć linearnie. Uporządkowanie i ścisłe związki przyczynowo-skutkowe zostały zastąpione koniecznością myślenia przestrzennego. Atakuje nas tak wiele bodźców i informacji, że właściwie inaczej nie dalibyśmy rady ułożyć sobie tego wszystkiego w głowach. A więc może niekonieczne lenistwo, a po prostu bezdech, wyczerpanie?

Przyczyn takiego stanu rzeczy wymienić można o wiele więcej. Wysokie ceny książek. Zbyt wielki nawał tytułów. Ot, załóżmy, że nie-czytelnik postanowił wybrać się na książkobranie. O ile nie wie, co dokładnie go interesuje (a raczej nie ma pojęcia), prawdopodobnie zgubi się wśród półek i po pięciu minutach ucieknie. I tak oto minie mu kolejny rok bez książki.
Istotnym czynnikiem jest również brak przyzwyczajeń czytelniczych, które dziecko powinno wynieść z domu. Małoletni kandydat na mola książkowego musi mieć styczność z odpowiednią dla jego wieku literaturą, żeby potem mieć ochotę na rozwijanie w sobie pasji czytania. Ten obowiązek spada na rodziców. Jeśli oni go nie spełniają, następna w kolejce jest szkoła. Tylko że naprawdę trudno wyegzekwować od młodych ludzi, którzy nie czują, że czytanie ma sens i wpływa znacząco na ich rozwój i wzbogaca wiedzę o świecie, żeby czytali lektury. Nie wykaże się entuzjazmem na lekcjach języka polskiego ktoś, kto w życiu nie przeczytał niczego z własnej woli.

Ale z drugiej strony, po co się właściwie oburzać i zżymać? Może lepiej po prostu zrobić sobie herbaty z sokiem malinowym i usiąść wygodnie w fotelu. Z książką. Wyciszyć emocje.

Dziś głupota i brak wykształcenia (nie mówię tu o studiach) to dla wielu osób powód do dumy. Nieczytanie też powoli się takim staje. Pamiętam, że pewien kolega powiedział mi kiedyś na spacerze, że od skończenia liceum nie przeczytał żadnej książki. Stwierdziłam, że nie ma się czym chwalić. Jego odpowiedź?

"Pewnie, że jest!"

Pewnie.

Pewnie! Bądźmy głupsi. I pochwalmy się przed tym wszystkim wokół. Wesoło będzie tylko do momentu, w którym ktoś sprytniejszy to wykorzysta.

No chyba że statystyka kłamie i wcale nie jest z naszą miłością do książek tak źle.