poniedziałek, 24 czerwca 2013

Nadrabianie zaległości

Zaczynam coraz bardziej doceniać te najdłuższe wakacje życia. Pierwszy miesiąc mogę uznać za dobrze spędzony. Na koncie: wyjazd na Noc Kultury do Lublina, pierwsze podejście do pracy, ukończony najświeższy Tomb Raider, kilka nowych książek do przeczytania i kilka już przeczytanych. Niby nic wielkiego, a jednak człowiekowi robi się miło, kiedy o tym pomyśli. Świadomość, że ma się wolny czas i że można go spożytkować dowolnie, bez rezygnowania z jednej opcji na rzecz drugiej, sprawia dużo przyjemności.

Te wakacje to fajna sprawa. Ktoś, kto je wymyślił, wiedział, że człowiekowi potrzebna jest chwila na nabranie oddechu.

sobota, 13 kwietnia 2013

O uprzejmości

Kiedy czekając na moich rodziców pod rotundą w Centrum, zauważyłam, że podchodzi do mnie człowiek nieco podejrzany z wyglądu, z początku poczułam, jak budzi się we mnie odruch ucieczki. Nie było jednak jak ani gdzie uciekać. Musiało odbić się to w jakiś sposób na mojej twarzy, bo mężczyzna odezwał się:
"Proszę się nie bać, ja jestem tylko bezdomnym. I miałbym do pani ogromną prośbę, znalazłaby się jakiś drobniak na jedzenie?"
Zrobiło mi się głupio z powodu tej pierwszej reakcji. Wyciągnęłam portfel z torby. Powiedziałam, że jeśli rzeczywiście na jedzenie, to nie ma problemu.
"Gdybym chciał na piwo, to bym powiedział. A ja nawet nie pamiętam, kiedy ostatni raz jadłem coś ciepłego. Nawet zupy..."
Zaczęłam grzebać w portfelu. Nie wiem, ile w końcu tego było. Ze dwa złote pewnie uzbierałam, może trochę więcej. Specjalnie nie policzyłam. Wrzuciłam mu monety na otwartą dłoń. Podziękował i zebrał się do odejścia, ale potem odwrócił się jeszcze i zapytał, jak mam na imię. Powiedziałam.
"Darek" - wyciągnął do mnie rękę. Przyznam się, że ogarnęła mnie panika, ale nie miałam innego wyboru, jak tylko ją uścisnąć.
"Mówią na mnie DJ Dolcan (nie pamiętam dokładnie, ale jakoś tak to brzmiało), jak się zapytasz któregokolwiek z chłopaków, to od razu będą wiedzieli, o kogo chodzi, bo wszyscy mnie tu znają. Ja już naprawdę nie wiem, którędy musiałbym jeździć, chyba przez targówek, żeby te menele nie wiedziały, gdzie jestem. Zdrówka, Kasiu, szczęść Boże."
I poszedł sobie.

Kolejny już raz zdarza mi się, że zaczepiają mnie bezdomni. Ostatnio byli to, jak ich nazwałam w myślach, buskerżule - mieli ze sobą gitarę i wyli zachrypniętymi głosami "We are the champions". Jeszcze nigdy w życiu nie usłyszałam tylu komplementów. "Ten płaszcz to chyba szyty na miarę był, tak pani pasuje", "Nie, niestety nie", "A wygląda, jakby był, naprawdę".
Darek nie był ładny. Chyba naprawdę przestraszyłam się, kiedy zorientowałam się, że idzie prosto w moją stronę. Później jednak żałowałam, że nie wygrzebałam kilkudziesięciu groszy więcej. I cieszyłam się, że nie cofnęłam ręki. Gdybym to zrobiła, byłoby mi zwyczajnie wstyd, szczególnie, że za naprawdę drobny akt wsparcia (bo pomocą tego nazwać nie potrafię) usłyszałam wiele miłych rzeczy. Więcej niż od jakiejkolwiek innej obcej osoby, z którą rozmawiałam na ulicy w ostatnim czasie.

Nie wiem, czy Darek rzeczywiście kupił sobie coś do jedzenia, ale wierzę, że tak. Choćby ze względu na jego uprzejmość, mam nadzieję, że uzbierał jeszcze kilka złoty i poszedł na zupę.
Wydaje mi się, że morał z tej historii jest bardzo prosty: czasami wystarczy jedno zdarzenie, żeby pod etykietką bezdomnego czy żula, zobaczyć innego człowieka. Nie menela, tylko Darka, ubranego w puchową kurtkę pomimo 17 stopni na plusie. Darka, który chciałby wreszcie zjeść coś ciepłego.

Chyba lubię uczyć się nowych rzeczy o życiu.

sobota, 9 marca 2013

Bądźmy głupsi

Już ostatni sondaż Biblioteki Narodowej wykazał rzecz zatrważającą, a tymczasem okazuje się, że może być gorzej. Jak zwykle, ilekroć człowiek pomyśli, że dosięgnął dna i niżej nie upadnie, ktoś niespodziewanie puka od dołu. Procent nieczytających Polaków wzrósł o niemalże pięć punktów. Z 56 na 61 procent. Jest się czym załamywać? Oczywiście, że tak.

Potrafię zrozumieć, że są ludzie, którzy naprawdę nie przepadają za czytaniem książek. Dla wielu osób czytelnictwo to forma hobby. Dlaczego więc mielibyśmy zabraniać nie-czytelnikom posiadania innych zainteresowań? W końcu nikt nie bije na alarm, że są tacy, którzy na przykład nie oglądają filmów albo nie słuchają muzyki.

Wydaje mi się jednak, że problem częściowo wynika z najpowszechniejszego grzechu ludzkości. Lenistwa. W sferze umysłowej, oczywiście. Znacznie łatwiej wejść na twarzoksiążkę i poczytać statusy znajomych, zamiast sięgnąć po jakąkolwiek książkę prawdziwą. Książka wymaga przecież skupienia uwagi. Raczej ciężko ją zescrollować, kiedy dany fragment uznamy za nieciekawy lub niepotrzebny. Żeby książkę zrozumieć, trzeba przeczytać ją od deski do deski, względnie uczciwie i bez przeskakiwania akapitów (a przynajmniej nie zbyt wielu; omijanie opisów Orzeszkowej lub półstronnicowych wywodów Żeromskiego o spadających liściach wybaczyłabym każdemu). Tempo współczesnego życia przyzwyczaiło nas do ciągłego biegania z punktu A do B. Ten sam proces zachodzi w sposobie myślenia i przetwarzania docierających do nas danych o świecie. Nie potrafimy już myśleć linearnie. Uporządkowanie i ścisłe związki przyczynowo-skutkowe zostały zastąpione koniecznością myślenia przestrzennego. Atakuje nas tak wiele bodźców i informacji, że właściwie inaczej nie dalibyśmy rady ułożyć sobie tego wszystkiego w głowach. A więc może niekonieczne lenistwo, a po prostu bezdech, wyczerpanie?

Przyczyn takiego stanu rzeczy wymienić można o wiele więcej. Wysokie ceny książek. Zbyt wielki nawał tytułów. Ot, załóżmy, że nie-czytelnik postanowił wybrać się na książkobranie. O ile nie wie, co dokładnie go interesuje (a raczej nie ma pojęcia), prawdopodobnie zgubi się wśród półek i po pięciu minutach ucieknie. I tak oto minie mu kolejny rok bez książki.
Istotnym czynnikiem jest również brak przyzwyczajeń czytelniczych, które dziecko powinno wynieść z domu. Małoletni kandydat na mola książkowego musi mieć styczność z odpowiednią dla jego wieku literaturą, żeby potem mieć ochotę na rozwijanie w sobie pasji czytania. Ten obowiązek spada na rodziców. Jeśli oni go nie spełniają, następna w kolejce jest szkoła. Tylko że naprawdę trudno wyegzekwować od młodych ludzi, którzy nie czują, że czytanie ma sens i wpływa znacząco na ich rozwój i wzbogaca wiedzę o świecie, żeby czytali lektury. Nie wykaże się entuzjazmem na lekcjach języka polskiego ktoś, kto w życiu nie przeczytał niczego z własnej woli.

Ale z drugiej strony, po co się właściwie oburzać i zżymać? Może lepiej po prostu zrobić sobie herbaty z sokiem malinowym i usiąść wygodnie w fotelu. Z książką. Wyciszyć emocje.

Dziś głupota i brak wykształcenia (nie mówię tu o studiach) to dla wielu osób powód do dumy. Nieczytanie też powoli się takim staje. Pamiętam, że pewien kolega powiedział mi kiedyś na spacerze, że od skończenia liceum nie przeczytał żadnej książki. Stwierdziłam, że nie ma się czym chwalić. Jego odpowiedź?

"Pewnie, że jest!"

Pewnie.

Pewnie! Bądźmy głupsi. I pochwalmy się przed tym wszystkim wokół. Wesoło będzie tylko do momentu, w którym ktoś sprytniejszy to wykorzysta.

No chyba że statystyka kłamie i wcale nie jest z naszą miłością do książek tak źle.